Być może korzenie współczesnego ekstremizmu religijnego w cywilizacji demokratycznego Zachodu wyrastają z niewłaściwego wyboru skali ochrony praw człowieka, dokonanego przez teoretyków prawa.
Chodzi o to, że nam, ludziom Zachodu, warto byłoby chronić i promować nie tyle „prawo człowieka do wolności wyznania”, ile „prawo człowieka do wolności światopoglądu”. Choćby dlatego, że pojęcie wyznania jest węższe niż pojęcie światopoglądu i stanowi jedynie część jego treści.
Stąd każda ochrona prawa jednych osób do wolności wyznania — choć formalnie broni również takich samych praw innych ludzi — z definicji nieuchronnie ogranicza prawo do wolności światopoglądu tych, którzy nie wyznają żadnej religii lub wyznają własne, oryginalne, indywidualne przekonania o świecie.
Jeśli więc twórcza osoba nie wyznaje żadnej oficjalnej religii (nie należy do żadnej organizacji religijnej, nie sprawuje kultu i nie przestrzega ustalonych zwyczajów, obrzędów czy stałych reguł życia i zachowania, które uważa za formę przemocy wobec zmiennej ludzkiej natury), to jak może chronić swoje prawa?
Problem staje się tym bardziej aktualny, im silniej osoba religijna nalega na warunki niezbędne do własnej wolności wyznania, a więc — na dostosowanie otoczenia do wymogów swojej wiary.
I właśnie tu pojawiają się ekspansja religijna oraz ekstremizm religijny.