250x250
03.07.2007

Sergij Bondarenko

Zachód

Miniatura "Zachód" z cyklu "Kuszenie Cesarza" (mitologia postsolipsyzmu).

Ключові слова: proza, miniatura, kuszenia cesarza, mitologia postsolipsyzmu

Dlaczego znów czerwony zachód? Już trzeci dzień z rzędu widzę krwistą czerwień nieba, jakby ktoś natrętnie podsuwał ten znak, który doprowadza mnie do hipnotycznego szału.

Patrzę. Od środka rozsuwam sercem zatrzaśniętą skorupę świata, przeciskam się przez szczelinę między niebem a ziemią. I oto znów, w złowrogim zmrużeniu wrzącego ołowiu chmur, otwiera się krwawo-szkarłatne oko boga. Jego spojrzenie, które barwi świat na czerwono, ściska moje serce w przerażeniu przed tym, co przyniesie jutro. I znów, na pożółkłym z czasem, kiedyś turkusowym i świeżym białku jego oka, gapi się na mnie mętna zieleń źrenicy, otoczona złotem drgającej w przedśmiertnej agonii trzeciej powieki. Czego on chce?

Czyż świat nie powinien się sprzeciwić jego przedśmiertnemu przekleństwu, które wszystko ciągnie w przepaść pierwotnej bezsilności? Czyż święta zieleń nie powinna odrzucić tej krwawej, przywierającej, brudzącej piętna męki, przemieniając je w płodną umbę?* Czy nie tak właśnie dzieje się, gdy malarz czerwienią dotyka akwarelowej zieleni jeszcze niezaschniętego pejzażu? Dlaczego świat traci wolę oporu? Czy naprawdę tego chce?

Patrzę – i rozumiem: ja nie chcę. Patrzę – i czuję, jak groza sączy się z serca wciśniętego do środka, rozlewając się tętnicami po całym ciele mroźnym chłodem, który zabija tkanki. Cała moja istota, w obłędnym strachu, buntuje się przeciw przekleństwu umierającego, wyrywa się z sideł złowrogiej nieuchronności. Ale gdy tylko przekleństwo wychodzi na zewnątrz, kąsa popielnym wyrzutem tych, którzy pozostali przy życiu, bezsilnie wpadam w jego lepkie objęcia, tracąc nadzieję na wybawienie, tracąc wolę – i nie mogę się już mu przeciwstawić. Patrzę prosto w oczy przeklinającego i grzebię siebie żywcem.

I wtedy, gdy ołowiane powieki się zamykają, zasnuwając wrzącym kotłem chmur znak nieuniknionej przyszłości, nadciąga ciemność, podmywająca kruchy brzeg życia. Sekunda po sekundzie zmywa ślady krwawej krzywdy, odbierając światu ostatnią nadzieję na pokutę i zbawienie. Świat przygasa, blednie, sztywnieje w obliczu koszmaru wstającej nieznajomości, wpadając w przepaść bezsilności, którą sam stworzył. A ja stoję i patrzę, widząc za nieprzeniknionymi powiekami chmur, gdzieś wewnątrz siebie, matowo-zieloną źrenicę boga, który wyzionął ducha. Patrzę – i nie mogę się wyrwać, nawet odetchnąć, zahipnotyzowany proroczą wizją, która mi się objawiła. Czy tego właśnie pragnę?

Świat ciemnieje, a nieprzenikniona czerń, zbliżając się do mojej twarzy, niczym całun przykrywa moje oczy, grzebiąc mnie żywcem w oczyszczającej przestrzeń, uroczystej czerni. Wpatruję się w pustkę, która rozpuszcza świat, próbując bezskutecznie dostrzec z tamtej strony coś, czego nigdy nie widziałem, pozaświatowe – nieznane – a mrożący krew w żyłach horror ustępuje miejsca rozdzierającej gardło rozpaczy, budząc do życia wolę, która została zmiażdżona przekleństwem.

Wiem, czego pragnę. Pragnę niemożliwego. I zrobię to – bez względu na cenę.

Robię krok. I zapalam światło.

Zwyciężyłem.

-----

*) umbra — w języku malarskim: ziemista, głęboka zieleń z domieszką czerwieni i brązu.

© 2007, Sergij Bondarenko