
– Synku, otwórz oczy! – Matka wpatrywała się w syna bez mrugnięcia, próbując uchwycić jego reakcję. – Spójrz, co ona robi. Czy nie widzisz, że tobą manipuluje, buntując Cię przeciwko własnej matce?
Syn spojrzał na swoją żonę. Cesarzowa, poważna i nieruchoma, czekała na decyzję. Wiedziała, co będzie dalej. Ale on milczał. Jego oczy błysnęły zdradliwie i natychmiast wyschły, twarz ściemniała, stwardniała jak kamień.
Milczenie gęstniało nadchodzącą tragedią, o której cesarscy minstrele będą śpiewać ballady i legendy przez następne tysiąc lat. Strażnicy nerwowo skrzypnęli butami, przestępując z nogi na nogę, a kanclerz – zaszeleścił rękawem, ścierając niewidzialną plamę po winie. Napięcie rosło.
– Masz rację, mamo – powiedział cicho syn, a potem głośniej, mocnym głosem dodał, wydając rozkaz:
– Nikt nie ma prawa rządzić cesarzem, omijając jego wolę. Spalcie jej dom i cały jej dobytek, – wskazał ręką w stronę matki. – Ludowi ogłoście, że zmarła. Ją samą wyślijcie do najdalszej osady. Na zawsze. I jeszcze jedno – spojrzał w oczy matki, pełne przerażenia – dopilnujcie, by niczego jej tam nie brakowało.
Lekka bójka, powściągliwy kobiecy płacz – i świat znów odzyskał spójność: nikt już nie powie: "Mój cesarz" – i on znów należał tylko do imperium.